W sobotę 4. sierpnia - korzystając z zaproszenia Kazu, pojechaliśmy - Ula, Aaron, Krzysiek i Zyta - na jego wernisaż do Kazimierza.
Ula zaproponowała, że zaparzymy herbatę, okazało się jednak, że galeria, w której miał się odbyć wernisaż jest bardzo mała - nie ma tam nawet ujęcia wody - to nas oczywiście nie zniechęciło - chajin radzi sobie w każdej sytuacji i uzbrojeni w termosy z wrzątkiem i inne utensylia przydatne w tak skromnych warunkach pomknęliśmy do Kazimierza.
Galeria - White Stone Gallery mieści się w małym - mniej więcej wielkości chashitsu - starym zabytkowym spichlerzu z ciemnych bali przy ulicy Podgórnej tuż przy Rynku. Wnętrze też jest ciemne - grafitowe ściany były świetnym tłem do prac Kazu. Tematem obrazów Kazu są głównie psy, tym razem jednak na wystawie gościł także koń i nosorożec.
Powitani zostaliśmy niezwykle życzliwie - także przez gospodarzy galerii - przyjechaliśmy wcześniej, żeby zobaczyć sam Kazimierz, a także poznać miejsce, w którym mieliśmy parzyć - przy okazji mogliśmy przez chwilę uczestniczyć w ostatnich przygotowaniach do wernisażu - co też było ciekawym doświadczeniem.
Ze strony gospodarzy spotkaliśmy się z wielkim zrozumieniem dla naszych herbacianych wymagań i z wielką pomocą - ale zanim przyszła pora na herbatę mieliśmy trochę czasu na zwiedzanie Kazimierza - to czas Festiwalu Filmowego - było bardzo dużo ludzi i wiele imprez towarzyszących - z tego tez powodu Zamek był niedostępny - musiała nam wystarczyć Góra Trzech Krzyży - okazało się, że i za wejście na Zamek - jak czynny - i na Górę trzeba płacić - co było dla nas zaskoczeniem - kiedyś nie było takiego obyczaju. Ukontentowani pięknymi widokami ruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca, gdzie moglibyśmy się wzmocnić przed naszym pokazem i wylądowaliśmy w pierogarni U Fryzjera, gdzie pierogi podawane są mocno przysmażone na patelni - żartowaliśmy sobie, że to uwalnia załogę pierogarni od mycia naczyń.
Wzmocnieni pierogami poszliśmy jeszcze na brzeg Wisły - tym razem podziwialiśmy ją z dołu, jeszcze raz spacer przez Rynek - tu z kolei był problem z dotarciem do studni, bowiem obstawiona była reklamami - i już byliśmy z powrotem w galerii. Nasze herbaciane rzeczy mieliśmy zgromadzone w maleńkiej sionce przyklejonej do galerii - udało się tam zmieścić tylko Uli, która miała bardzo nie wiele miejsca, by przesiać herbatę i próbować rozpakować niezbędne nam dogu. Krzysiek zajął się chabaną - maleńki kwiatek i trawy. Przygotowania chabany wzbudzały zainteresowanie gości.
Podczas otwarcia wernisażu dowiedzieliśmy się, że właścicielka galerii widziała kiedyś obrazy Kazu w Krakowie i tak ją zainteresowały, ze zrobiła wszystko, by go odnaleźć i wystawić jego prace w swojej galerii.
Kiedy wszyscy już nacieszyli swoje oczy pracami Kazu, rozwinęliśmy matę, ustawiliśmy kaligrafię i kwiaty, przygotowaliśmy dogu - chabako i ceramiczny imbryk na podgrzewaczu i Ula zaczęła parzyć herbatę - Aaron był jej hanto i podawał herbatę gościom.
Pierwszym gościem był oczywiście Kazu - oczekiwał w seiza na swoją czarkę i potem już praktycznie wszyscy goście - choć nikt tego od nich nie wymagał - mata była tylko jedna - z ustawionymi dogu - przyjmowali swoją czarkę na kolanach - każdy chętnie siadał w seiza - to przekonało nas, że herbata rzeczywiście powala - rzuca ludzi na kolana
Wszyscy tez byli bardzo zainteresowani herbatą, stawiali dużo pytań - zresztą nie tylko dotyczących herbaty, ale i kultury japońskiej - tym razem też herbata smakowała każdemu. Każdy z gości chciał też w odpowiedni sposób przyjąć swoją czarkę i w odpowiedni sposób herbatę wypić. Jak zwykle - herbata sprawiła, że nawiązały się ciepłe i serdeczne rozmowy, a goście i gospodarze spragnieni byli nie tylko herbaty, ale też wiedzy o niej.
Pytałam Kazu o jego plany - dowiedziałam się, ze we wrześniu ma kolejną wystawę w Tokyo - przy okazji też zapytałam, czy nadal zajmuje się kaligrafią - ponieważ Kazu robi też piękne kaligrafie i uczy kaligrafii w Mandze - na razie skupił się na obrazach, ale z kolei wyraził wielki zachwyt dla kaligrafii Ani Zalewskiej - długo mówił o jej znakomitym warsztacie i był pełen uznania dla jej kunsztu - żałował też bardzo, że nie mógł poznać jej wszystkich prac, urzekły go też liście ilustrujące Ani prace, ale też był pełen podziwu dla pisma Ani - kiedy tak o tym mówił, miałam przed oczami prace Ani.
Niełatwo nam było zebrać się do powrotu, bo i rozmowy było trudno przerwać, a i ciągle jeszcze się ktoś znajdował chętny do poznania smaku herbaty.
Na koniec parzył Krzysiek i nawet, kiedy już praktycznie zaczął kończyć parzenie, pojawił się kolejny gość żądny herbaty - oczywiście został ugoszczony.
Rozmowom o herbacie nie było końca - nasi gospodarze i ich goście byli zachwyceni - rozmawialiśmy jeszcze w trakcie pakowania naszych dogu.
Na koniec mieliśmy jeszcze jedną okazję podziwiania dzieł sztuki - korzystaliśmy z osiągnięć cywilizacji w sąsiednim domu - tam też nocowali gospodarze, Kazu i część gości - i zobaczyliśmy nie tylko obrazy z poprzedniej wystawy - ale przede wszystkim niezwykle interesującą ceramikę - rodzaj prawie zamkniętych wielkich mis i innych naczyń - jedno jedyne było z przykrywką i Ula stwierdziła, że było by to świetne hiramizusashi. Pytania o autorkę tych dzieł wyjaśniły, że inspiruje się ona ceramiką koreańską - to pozwoliło zrozumieć, dlaczego ceramika przez nas podziwiana tak przypomina japońską.
Nie sposób opisać wszystkich wrażeń - podziękowania gości i ich zadowolenie przekonały nas, że herbata podana nawet w tak bardzo skromnych warunkach sprawia, że ludzie stają się sobie jeszcze bardziej bliscy - dobrze się rozmawia przy czarce - a sama herbata rozpala w nich ciekawość i dla niej samej i dla wszystkiego, co z nią związane.
Wracaliśmy póżną nocą dzieląc się naszymi wrażeniami i szczęśliwi, że zdobyliśmy kolejne doświadczenia w parzeniu nie tylko w komfortowych warunkach w chashitsu, ale właśnie w tak wspaniałych warunkach - otoczeni obrazami Kazu rozświetlającymi ciemne ściany galerii swoim złotem i ludźmi. którzy ciekawi byli herbaty.
Tuż pod domem Uli i Aarona przebiegł nam drogę jeż - przebiegł to oczywiście przesada - tuptał sobie pracowicie swoimi łapkami, wyciągając malutki pyszczek do przodu - był równie przejęty swoją drogą, jak my przejęci drogą herbaty.
Ciekawe, dokąd teraz nas ta droga zaprowadzi...